
Po kilku latach naprawdę ciężkiej harówki udało nam się w końcu z żoną kupić mieszkanie z naprawdę małym kredytem. Postanowiliśmy jego wykończenie powierzyć fachowcom, jako że sami nie bardzo znaliśmy się na budowlance.
Wykończenie mieszkania – upragnione gniazdko, czy horror?
Znaleźliśmy bardzo sympatyczną projektantkę wnętrz i firmę oferującą wykończenia wnętrz wykonywane w Krakowie. My co prawda mieszkanie wybraliśmy na obrzeżach, przez co szef ekipy trochę kręcił nosem na dojazdy, ale cóż, pieniądz to pieniądz. Projekt samego mieszkania wykonany przez wyżej wymienioną panią naprawdę zrobił na nas wrażenie, natomiast ekipa wykończeniowa pozostawiała wiele do życzenia. I to naprawdę bardzo delikatnie powiedziane. Wiecznie się spóźniali, więc zgodnie z zasadą reakcji łańcuchowej – ja albo żona wiecznie spóźnialiśmy się do pracy. Marudzili na dojazdy, zostawiali po sobie bałagan, ale stwierdzaliśmy, że jesteśmy w stanie im wybaczyć takie grzeszki tak długo, jak będą porządnie wykonywać swoją robotę. Kiedy już zdali mieszkanie wszystko wyglądało z wierzchu naprawdę estetycznie. Dopóki nie zaczęliśmy się przyglądać. Meble miały rysy od wnoszenia ich i nieostrożnego rozpakowywania folii nożem. W ciągu pierwszego tygodnia odkleiła nam się listwa przypodłogowa. W jednym pokoju nie działała lampa, gdzie indziej zaczął pękać tynk z farbą. Po pół roku okazało się, że panele są źle położone i w efekcie w lecie, jak podłoga pracowała wszystko się uwypuklało robiąc bardzo brzydki i bardzo uciążliwy garb na podłodze. Zadzwoniliśmy do szefa ekipy – stwierdził, że to wina materiałów, a nie pracowników, więc jeśli chcemy coś naprawiać to będziemy musieli zapłacić dodatkowo.
Czego się nauczyliśmy w ten sposób? Po pierwsze nigdy nie brać do pracy nikogo nieznajomego. Widocznie nie ma innej rady, jak wisieć ludziom nad karkami, żeby mieć coś porządnie zrobione. Póki co zastanawiamy się z żoną nad rozwiązaniem mniej ugodowym – pozwem sądowym o zwrot części kosztów.